niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 6. „Zmiany”

Rozdział 6. „Zmiany”

     Ostatni tydzień próbowałam pozbierać myśli, a naprawdę czasu było mało. Kiedy dokładnie, pięć dni temu odegrałam swoją scenkę pani Bein powiedziała, że wiedziała od samego początku, że drzemie we mnie talent aktorski i dała mi rolę nikogo innego jak Julii... Siedziałam dobrą godzinę błagając ją nawet o rolę Marty, kogokolwiek byle nie Julii. Po prostu chciałam rolę, w której nie będę musiała mieć dużej styczności z Ethanem... niestety. Będziemy musieli pocałować się dwa razy podczas sceny balkonowej i podczas wielkiego finału aka naszej śmierci. Lubiłam naprawdę tą lekturę, aż do tego momentu, kiedy sama miałam być jedną z postaci. Boże, zagranie Tybalta byłoby zdecydowanie lepsze niż to!
     Odwiedziłam Dovera, dobre trzy razy. Zrobiło mi się głupio, że przez to wszystko co się stało tak rzadko do niego zaglądałam. Wszystko było już z nim w porządku i wujek Ethana powiedział, że chyba tymczasowo zamieszka z nimi. Nie miałam nic przeciwko wiedziałam, że dobrze się nim zajmą ale byłam też pewna, że raczej go już nie zobaczę.
Stwierdziłam też po dłuższym dyskutowaniu z ciotką, że chcę mieć dorywczą pracę poza szkołą. Zgodziła się ale dopiero po wystawieniu Romea i Julii. Miała rację, ponieważ przez rozkład prób nie miałam za dużo wolnego czasu.
     Siedziałam na jednej z ławek w parku przeglądając po raz setny scenariusz. Za dwadzieścia minut muszę znowu być w szkole i odegrać „rolę mojego życia”. Przegryzłam ostatni kęs mojej kanapki z szynką i wytrzepałam rękę o spodnie w nadziei oczyszczenia jej z okruszków. Wstałam, zebrałam wszystkie możliwe chęci, których nie było w ogóle i ruszyłam w tamtym kierunku. Byłam prawie na miejscu i zobaczyłam Maddie. Blondynkę, która wcześniej wieszała się na Ethanie. Stwierdziłam, że już mi to nie przeszkadza, odkąd zaczęła robić tak codziennie. Grała rolę matki Romea, więc gdy widziałam ją z Ethanem miałam w głowie piękny obraz kazirodztwa...
     - Zrobimy tak jak ostatnio! - krzyknęła pani Bein, zwracając na siebie uwagę wszystkich w sali. - Przypomnijcie sobie swoje kwestie i za dziesięć minut zaczynamy!
Romeo, którego teraz wolałabym nie widzieć szedł w moją stronę kiedy zawołała mnie jego ciotka. Momentalnie ją polubiłam. Podeszłam do niej i spojrzałam na nią zaciekawionym spojrzeniem.
     - Wiem, że nie powinno mnie to interesować ale czy między tobą i Ethanem wszystko w porządku? Zauważyłam, że w ogóle nie rozmawiacie, oczywiście pomijając próby. Dużo o tobie mówił, a teraz sam wydaje się być nieobecny.
     Obróciłam się i zerknęłam na niego przez ramię. Rozmawiał z Maddie, która chichocząc oparła głowę o jego klatkę piersiową.
     - Nie pani Bein, wszystko w porządku – odpowiedziałam dalej na niego patrząc. - Wydaje mi się, że jest nawet bardziej obecny niż zawsze, niech mi pani zaufa.
Odeszłam i nie czekałam nawet na to co ma zamiar powiedzieć.
Opierając się o jeden z drewnianych słupków na molo paliłam papierosa. Jedna noga zwisała mi swobodnie, a drugą miałam zgiętą w kolanie. Jest połowa listopada, więc mróz jest coraz większy. Miałam na sobie buty emu i ciemnozieloną, zimową kurtkę, nie wytrzymałabym już w samym sweterku.
Wiał zimny wiatr, morze było wzburzone, a na niebie zagościło pełno czarnych chmur. Kosmyki jasnych włosów wpadały mi do ust ale nie przejmowałam się tym. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Kończyłam trzeciego papierosa kiedy usłyszałam cichy głos.
     - Nie dotrzymałaś obietnicy. - Od razu poznałam głos osoby, która za mną stała. Nie musiałam się obracać. Ścisnęłam paczkę papierosów mocniej w rękach i dalej patrzyłam za horyzont tak jakby coś miało się tam pojawić
     Usłyszałam skrzypnięcie desek co oznaczało, że się zbliża. Wyciągnął mi papierosa z ręki i w tym momencie odwróciłam głowę. Potrzebował mojej uwagi, a to było ostatnie co chciałam mu dać. Dalej z obojętnym wyrazem twarzy otworzyłam paczkę i wyciągałam już następnego kiedy poczułam lekkie uderzenie i wszystko wpadło mi do wody. Z niedowierzaniem patrzyłam na tonącą paczkę papierosów. Nagle wzrosło mi ciśnienie i wstałam na równe nogi.
     - Możesz mi powiedzieć co ty sobie wyobrażasz? - popchnęłam go co nie dało mi dużo ale byłam zbyt wściekła, żeby o tym myśleć. - Przyłazisz tu po tym wszystkim i od tak drażnisz mnie jak nikt inny i na dodatek wyrzucasz mi paczkę fajek do morza. Co z tobą jest nie tak, co? - Już miałam go popchnąć jeszcze raz ale złapał mnie za nadgarstki przytrzymując je u góry. Przyciągnął mnie do siebie i spojrzał mi w oczy. Znieruchomiałam tak jakby w niesamowity sposób zaczął mnie uspokajać. Po chwili wytchnienia chciałam mu się wyrwać ale jego ręce, ani drgnęły. Miałam wrażenie, że zaraz uniesie mnie ponad ziemię.
     - Pieprzyć to – zaklął pod nosem i szarpnął mną w swoją stronę, a jego wargi uderzyły o moje usta. Na początku stałam jak zaklęta ale po chwili oddałam pocałunek. Mówił on więcej niż nasze usta potrafią wypowiedzieć i oboje dobrze o tym wiedzieliśmy. Nie potrafiliśmy ze sobą szczerze porozmawiać, a jeśli tylko schodziliśmy na takie tematy zaczynało się pomiędzy nami piekło. Nagle fala rzeczywistości uderzyła mnie w twarz i oderwałam się od niego cofając o krok, a on automatycznie puścił moje nadgarstki.
Maddie nie byłaby zadowolona postawą swojego syna – pomyślałam o tym co cisnęło mi się na usta ale nic nie powiedziałam bo to tylko utwierdziło by go w przekonaniu, że jestem zazdrosna.
     Próbował znowu złapać mnie za rękę ale nie pozwoliłam mu odsuwając się na odpowiednią odległość. To nie powinno się wydarzyć i on dobrze o tym wie. Pieprzony impuls.
     - Wiesz, że...
     - … to był błąd? - dokończył za mnie. - Tak wiem.
     Nagle zrobiło mi się głupio za to, że tak szybko wysunęłam wnioski. Wiem, że popełniłam parę błędów przez ten czas ale... on też nie jest święty. Myślał, że od tak się na niego rzucę, a to nie jest takie proste jak mu się wydaję. Ethan z rezygnacją siadł na molo. Łokcie opierał o kolana, a ręce we frustracji błądziły po jego włosach. Westchnęłam na tyle cicho, żeby tego nie usłyszał i przysiadłam się obok.
     - Jak czujesz się w roli Romea? - zapytałam, żeby w końcu przerwał wyrywanie sobie włosów z głowy.
     - A jak myślisz jak czuje się zasrany Romeo kiedy Julia unika go jak ognia? Przynajmniej teraz wiem dlaczego tak wcześnie zginęła. Moja nowa wersja: Julia umierająca z powodu zakadzenia się fajkami, fajna?
     - Czarująca i bardzo rzeczywista – uśmiechnęłam się sztucznie i uderzyłam go ramieniem w bok. - Proszę cię przestań się dąsać jak dziecko. Nie chcę, żeby między nami było... tak. Za niecały miesiąc mamy odegrać swoje rolę, czy tego chcemy czy nie – po chwili namysłu dodałam jeszcze: - I żebyś mnie źle nie zrozumiał, cieszę się, że mogę ci w tym pomóc.
     Spojrzał na mnie tak jakby wyrosła mi przynajmniej trzecia głowa. Ale po chwili zrobił minę wyraźnie mówiącą, że mi nie wierzy.
     - Naprawdę chcesz tego? Wiesz, że...
     - … będę musiała cię pocałować? Tak wiem. - Odegrałam się na nim jego własną bronią i się uśmiechnęłam.
     - Przed chwilą, raczej nic na to nie wskazywało...
     - Boże jakie z ciebie dziecko.
     Chwyciłam jego twarz w obie dłonie i przysunęłam go do siebie, zderzając nasze usta znowu razem. Ten pocałunek był zupełni inny niż tamten. Teraz byliśmy zdecydowanie bardziej pewni siebie. Powoli odsunęłam się od niego, ale tylko na parę milimetrów.
     - I co? Otoczka złej Julii minęła? - zapytałam uszczypliwie uśmiechając się od ucha do ucha.
     - Nie, dalej czuję smak papierosów.

     Chwyciłam za torbę, która leżała obok mnie i uderzyłam go z całej siły. Pomimo wszystko cały czas się śmiałam. Szybko wstał i zaczął przede mną uciekać, a ja starałam się go dogonić z torbą w ręce i spokojem w sercu. 
~*~
     Wiem, że długo mnie nie było. Niestety, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Rozdział miałam już napisany wcześniej ale mało osób go czyta, więc... szczerze? Po prostu o nim zapomniałam. Więc napiszcie mi, czy was to w ogóle ciekawi XD 
Attente Chartier

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 5. „Romeo i Julia”

     Następny dzień w szkole i kiepsko zapowiadający się dzień. Do tej pory mieliśmy tylko dużo pracy domowej ale zero większych sprawdzianów. Dzisiaj mamy omawiać „Romea i Julię”, więc może nie będzie, aż tak tragicznie jak mi się wydaje. Przeczytałam ją dwa razy. Raz w bibliotece, a drugi raz kiedy unikałam Ethana.
     Minęły dwa dni odkąd zrobiliśmy sobie chwile zeznań i przyrzekliśmy próbę rzucenia. Jak na razie nieźle mi idzie. Zapaliłam tylko jednego papierosa. Wydaje mi się, że jak na moje palenie około dziesięciu papierosów dziennie to postęp. Zresztą dobrze mi to zrobi bo kończą mi się perfumy, a nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam jakoś to ukrywając. Czasami ciocia po moim powrocie do domu robi takie miny, że wydaje mi się, że i tak coś podejrzewa.
     Kiedy schowałam się przed wiatrem w ciepłym budynku szkoły wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Standardowo. Plotki strasznie szybko się roznoszą. Ruszyłam w stronę szatni i powiesiłam moją ciemnozieloną kurtkę na wyznaczonym dla mnie wieszaku. Ta szkoła jest bardzo dziwna ale przynajmniej nikt tu nie zawraca mi głowy. Przeżyłam wszystkie lekcje w spokoju, a potem zjadłam lunch, który w moim wypadku składał się, aż z jabłka. Zawsze coś. Lepiej to niż nic i tak idę w dobrym kierunku. Jeszcze tylko biologia, a potem angielski.
     Siedziałam w ostatniej ławce i patrząc przez tą durną szybę i na deszcz, który po niej spływa zaczęłam myśleć o nim... Ethan. Powiedział mi wtedy prawdę. Był ze mną szczery, był miły i nie był złośliwy, a ja nie powiedziałam mu prawdy. Może gdybym miała jego numer to bym mu napisała, że chcę się spotkać ale niestety... nie mam. Czuję potrzebę powiedzenia mu chociaż skrawka prawdy. Jestem wredną suką ale nie, aż taką.
     - W związku z omawianiem lektury „Romeo i Julia”, w szkole będzie organizowane przedstawienie. - Powiedziała głośno nauczycielka kręcąc się co chwilę na swoim obrotowym krześle. - Będę wybierać osoby, które wezmą w nim udział, a reszta będzie robić wypracowania. Ktoś chętny?
Ponad połowa klasy podniosła rękę, a ja skuliłam się na krześle. Jeszcze tego by mi brakowało do szczęścia.
     - Attente? A ty nie jesteś chętna? - Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Gdyby mogli zabijać wzrokiem już dawno byłabym martwa.
     - Nie dziękuję ja wolałabym napisać wypracowanie. - Albo i nawet dwa byle by nie brać w tym udziału - pomyślałam. Na samą myśl o tym, że będę musiała odegrać jakąś rolę na scenie skręcał mi się żołądek.
     - Niestety Attente, pani Bein bardzo mnie prosiła – odchrząknęła – praktycznie kazała, żebyś ty poszła.
     - Naprawdę nie ma innej możliwości? Nie mogę sprzątać klas lub coś takiego? - zapytałam już zupełnie zbita z tropu. Kim w ogóle jest ta pani Bein? I skąd coś o mnie wie, że zachciało jej się mnie w sztuce?
     - Wydaje mi się, że nic jej nie przekona do tego, żeby zrezygnowała. - Westchnęłam i opadłam na krzesło. Do końca lekcji myślałam kto był takim idiotą i mnie w to wkopał.
Gdy już zostały wystawione osoby do sztuki pani kazała nam się zgłosić do sali 305. Tam właśnie jest kółko teatralne gdzie mamy już zacząć ćwiczyć. Jesteśmy zwolnieni do końca lekcji. Chyba wolałabym na nich siedzieć niż brać w tym udział. Kiedy już otworzyłam drzwi do właściwej sali do moich uszu dobiegły westchnienia. Grupka dziewczyn na coś patrzyła i chichotała, powrót... na kogoś. Podeszłam bliżej i to kogo zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie. W takim razie to jego sprawka. Pomachał mi głupkowato, a przez to, że stałam obok jego nowych wielbicielek wszystkie odmachały. Westchnęłam po raz setny dzisiejszego dnia i podeszłam do niego z zamiarem ukatrupienia go na oczach wszystkich.
     - Czy tobie odbiło?! Ja nie mam zamiaru brać udziału w tym cały przedstawieniu! - Byłam pewna, że słyszą mnie wszyscy i w tamtym momencie miałam w czterech literach świdrujące mnie oczy wszystkich zebranych. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, gdy nagle połączyłam fakty.
     - To ty masz ciotkę? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś i mnie w to wpakowałeś?
     - Spokojnie już ci wszystko wytłumaczę tylko wyjdźmy stąd. - Ethan złapał mnie za rękę i wyszliśmy z sali na korytarz. - Po pierwsze nigdy nie pytałaś czy mam ciotkę. - Uśmiechnął się bo moje usta w tamtym momencie przybrały kształt litery ''o'', z powodu jego dziecinnej odpowiedzi. - No i ciotka mnie w to wmieszała. Wpadła mi do pokoju i powiedziała, że organizuję spektakl „Romeo i Julia”, i że muszę być Romeem. Nawet nie wiesz jak bardzo mi się to nie spodobało.
     - Ale co do tego mam ja? - zapytałam zniecierpliwiona.
     - No bo nie chciałem być w tym bagnie sam. Myślałem, że nie będziesz tak zła i mi pomożesz. - Widząc jego zawiedzioną minę chciałam się kopnąć w twarz za ten cyrk.
     - Ethan nie jestem zła - chwyciłam go pocieszająco za ramię. - Tylko nie powiedziałeś mi o SWOJEJ ciotce pracującej w MOJEJ szkole i to mnie zdziwiło. Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam, naprawdę mi przykro – zaczęłam akcentować poszczególne słowa.
     - Nie musisz przepraszać. Ale dziękuję, że jednak mi pomożesz – uśmiechnął się. Już mieliśmy wchodzić z powrotem ale go zatrzymałam.
     - A tak na serio... to dlaczego wziąłeś mnie do tego przedstawienia?
     - Ponieważ świetnie grasz.
     - Ale przecież nigdy nie widziałeś jak gram – sprostowałam go.
     - Codziennie grasz kogoś kim nie jesteś i wychodzi ci to świetnie. Teraz ci się ma nie udać?! - Zniknął za drzwiami, a mnie zatkało. Do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego akurat on potrafi mnie tak łatwo odczytać?
     Z uczuciem otępienia z powrotem weszłam na salę. Pani Bein, akurat zbierała wszystkich, żeby ogłosić różne informacje. Rozejrzałam się jeszcze szybko ostatni raz i zobaczyłam go stojącego gdzieś obok gromadki dziewczyn. Jestem pewna, że zrobił to specjalnie. Attente nie czuj się tak, on nie jest tego wart... Przynajmniej chciałam tak myśleć.
     - Dobrze, mam nadzieję, że wszyscy się już pojawili – uśmiechnęła się przymilnie i rozglądnęła po sali. - Jestem bardzo zadowolona, że jest, aż tylu chętnych. - Niestety jest ich trochę mniej niż się pani wydaje – dopowiedziałam w myślach.
     - Chciałam wam przedstawić mojego siostrzeńca Ethana, który w tym roku pomoże nam to wszystko zorganizować. Jestem pewna, że go polubicie. Jutro spotkamy się o godzinie szesnastej i odtworzycie krótkie scenki, które dzisiaj dostaniecie. Teraz podejdźcie do tamtego stolika, – wskazała gdzieś pod ścianę – weźcie scenariusz i wylosujcie scenę. Możecie odegrać scenki w parach jeśli się dobierzecie lub możecie odegrać je samodzielnie. Powodzenia i do zobaczenia jutro.
     Jej, myślałam, że potrwa to dużo dłużej. Ale w głębi duszy się cieszę, przynajmniej nie będę musiała czuć się tak jak się właśnie czuję... źle. Bardzo źle. Podeszłam do tego stolika aka wyroczni i sięgnęłam po jeden scenariusz. W wielkiej czarnej kuli kiedy usłyszałam głośny piskliwy głosik.
     - Ethan! Mógłbyś pomóc mi w odtworzeniu scenki? Wylosowałam Julię!
     Nie słuchaj ich, nic cię to nie obchodzi. Wyłącz się tak jak zawsze to robisz, no już! Starałam uspokoić w myślach samą siebie. Pomogło, wyłączyłam się i przestałam słuchać. Chwyciłam pierwszą lepszą karteczkę i szybko ruszyłam do wyjścia. Musiałam pobyć teraz sama, w zupełności sama. Nie udało mi się jednak przezwyciężyć chęci spojrzenia w tamtym kierunku. Dziewczyna z platynowymi blond włosami trzymała rękę na ramieniu Ethana, a on się uśmiechał. Odwrócił się w tym samym momencie i na mnie spojrzał. Za nim mógł cokolwiek zrobić, wybiegłam stamtąd kierując się w miejsce, które było moją jedyną ucieczką.
     
     - Jesteś nienormalny – zaśmiałam się. - Postaw mnie!
     Brian tak długo kręcił się w kółko, że zaczęło mi się robić nie dobrze. Wariat, przewiesił mnie sobie przez ramię i myśli, że wygrał. Nie ma tak. Zatrzymał się i teraz miałam nogi wokół jego bioder. Uwielbiam kiedy mnie tak trzyma. Pocałowałam go tak jakby świat nie miał końca. Byliśmy tylko ja i on i tak będzie wiecznie. Nikt nam tego nie odbierze.
     - Kocham cię wiesz? - odezwałam się z lekko rozchylonymi wargami.
     - Też cię kocham, wariacie – zaśmiał się.
     Trzepnęłam go w ramię i zachichotałam. Tak często śmiałam się w jego towarzystwie. Praktycznie cały czas.
     - Musimy już wracać. - Spojrzałam na zachmurzone niebo. Kiwnął tylko głową i postawił mnie na ziemi. Chwyciłam jego ciepłą dłoń, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi...

     Zerwałam się z łóżka i przetarłam oczy. Obejrzałam się dookoła i przypomniało mi się gdzie jestem. Westchnęłam. Gdy tylko wróciłam znad mola położyłam się na chwilę do łóżka ale jak się okazało usnęłam. Sen... Śnił mi się. Znowu. Jak gdyby otrząsając się z transu uświadomiłam sobie, że ktoś pukał. Podniosłam się leniwie i otworzyłam drzwi. To kogo zobaczyłam zupełnie zbiło mnie z tropu.
     - Co ty tutaj robisz? - zapytałam Ethana, który stał sobie spokojnie z rękami w kieszeniach.
     - Też się cieszę, że cię widzę – odparł. - Twoja ciocia mnie wpuściła. Możemy porozmawiać?
     Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam go do środka. Usiadł na łóżku, a ja zamknęłam drzwi na wypadek gdyby ciocia chciała podsłuchiwać i dołączyłam do niego.
     - Wiesz co? Za nim zaczniesz pójdę się przebrać jeśli nie masz nic przeciwko.
     - Jasne, leć.
     Było mi już wystarczająco nie wygodnie w moich jeansach więc sięgnęłam do szafy po dresy do kolan i zwykły T-shirt. Przebrałam się szybko i wróciłam do pokoju. Usiadłam na podłodze przy jego kolanach, a on zrobił to samo i byłam z nim twarzą w twarz. No prawie, w końcu był wyższy ode mnie o jakieś piętnaście centymetrów.
     - Kogo masz jutro przedstawić? - zapytał przerywając ciszę.
     - Julię – odpowiedziałam z zaciśniętym gardłem kiedy przypomniałam sobie blondynkę w sali 305.
     - Jaką scenę?
     - Na moje nieszczęście scenę balkonową.
     - Chcesz, żebym pomógł ci ją przedstawić? - zapytał, a ja myślałam, że parsknę śmiechem ale na szczęście się powstrzymałam.
     - Nie dzięki. Zresztą myślałam, że pomagasz blondyneczce – odgryzłam się.
     - Wiesz nie, żeby coś ale ty też jesteś blondynką.
     - Ale ja jestem naturalna. - Odpowiedziałam ze wstrętem w głosie. Przecież te włosy wyglądały jak sto procent plastiku. Przez tą rozmowę, aż spojrzałam na swoje włosy.            Usłyszałam, że ten kretyn się z czegoś śmieję i obrzuciłam go zirytowanym spojrzeniem.
     - A ciebie co tak cieszy? - zapytałam.
     - Jesteś zazdrosna – stwierdził.
     Wzięłam głęboki wdech i modliłam się Boga, żeby się na niego nie rzucić i nie zedrzeć mu tego uśmieszku z twarz. Ale miał cholera rację, byłam zazdrosna.
     - Nie, nie byłam – skłamałam.
     - Tak? To dlaczego tak szybko wyszłaś?
     Nie odpowiedziałam.
     - No właśnie. Dlaczego ty cały czas się tego wypierasz? - Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy.
     - Niby czego się wypieram co?
     Wstał i zaczął chodzić w kółko po pokoju. Pociągnął za swoje włosy, które i tak zawsze były w nieładzie i spojrzał na mnie z wyrzutem.
     - Naprawdę tego nie widzisz? Że coś się jednak między nami stało? I kiedy sobie myślę, że wszystko jest w porządku ty nic mi nie mówisz, ukrywasz coś lub mnie unikasz!
     Nic nie mówiłam. Siedziałam tak myśląc o tym wszystkim. W oczach zaczęły mi się zbierać łzy smutku ale przede wszystkim złości.
     - Powiedz coś. Proszę... - Mówił to z taką determinacją w głosie, że przez chwilę zrobiło mi się go żal. Chciałam tak po prostu, żeby mnie przytulił, i żebym mogła o wszystkim zapomnieć ale nie mogłam sobie na to pozwolić, po prostu nie. Wstałam powoli starłam pojedynczą łzę.
     - Proszę cię wyjdź. - Wskazałam głową drzwi.
     - Wiesz co, dobra! Mam nadzieję, że nie będę musiał tutaj wracać. Żałuję, że wciągnąłem cię w to całe przedstawienie. Przepraszam. - Trzasnął drzwiami i wyszedł, a ja już zupełnie zalałam się łzami. Zaczęłam zbyt emocjonalnie na wszystko reagować. Próbowałam sobie tłumaczyć, że to wszystko przez to, że przed chwilą wstałam i przez sen, który nie miał prawa mi się przyśnić...
~*~
Mam nadzieję, że wszystko w porządku i ktoś to czyta... Przepraszam za wszystkie możliwe błędy. #Attentenators <3
Attente Chartier


poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 4. „Papierosy.”

     Idź, Attente. Nie patrz w tamtą stronę, tylko się nie obracaj. Szłam jak najszybciej, żeby mnie nie zauważył. Dlaczego? Sama nie wiedziałam, chyba po prostu nie chciałam. Nie no co ja gadam chciałam i to bardzo ale nie teraz. Przetarłam zmarznięte dłonie myśląc o tym jak Ethan nie wiedząc o co chodzi patrzy na moje plecy. Mam nadzieję, że nie będzie mieć mi tego za złe. Głupio mi było z mnóstwa powodów. Przecież on mi pomógł, z Doverem i ogólnie ostatnio tylko on był dla mnie jakimkolwiek wsparciem
Dochodziła już osiemnasta i kierowałam się w stronę mola.
     Usiadłam na spróchniałych deskach, a nogi dyndały mi parę centymetrów nad wodą. Gdy wiatr wiał trochę bardzie zmoczyłoby mi moje szare emu, które w tym momencie jako jedyne ogrzewały mi stopy w ten zimny dzień. Nie widziałam Ethana od około dwóch tygodni. Dziwne uczucie, gdy spędzałam z nim trochę czasu. Ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie mogę pozwolić sobie na szczęście.
     Poczułam czyjąś rękę na ramieniu i wpadłabym do wody, gdyby nie silne ramię podciągające mnie do góry. Świetnie, o wilku mowa. Patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem i dopiero po chwili wyswobodził mnie z objęć.
     - Nie ma za co. - Odparł chyba urażony, że nie raczyłam nawet powiedzieć cześć ale przed chwilą o mały włos nie dostałam palpitacji serca. Woda nie była moim dobrym przyjacielem.
     - Dziękuję... Znaczy przepraszam. - Westchnęłam ze swojej głupoty, a ku mojemu zdziwieniu on stał rozbawiony. Po chwili jedna spoważniał i znowu się odezwał.
     - Dlaczego mnie unikałaś? Zrobiłem coś nie tak? - zapytał myśląc, że to jego wina. Jego brązowe oczy pochłonęły mnie całkowicie i chyba stałam tak długo, ponieważ odchrząkną, żeby mnie ocknąć.
     - To nie tak, że cię unikałam. Musiałam po prostu przemyśleć parę spraw i w ogóle. - Odpowiedziałam cierpko i podniosłam torbę z ziemi, żeby nie zrobiła się zupełnie wilgotna.
     - I w ogóle? Nie mogłaś mi powiedzieć?
     - Jeśli coś ci przeszkadza to twój problem. Nie każę ci przecież mnie widywać. Zresztą chyba zauważyłeś, że raczej nie spoufalam się za dużo. - Obeszłam go i chciałam już sobie iść unikając tej niepotrzebnej konfrontacji ale złapał mnie za ramię.
     - Nie o to mi chodzi. Ja tylko...
     - Ty tylko co? - zapytałam już rozdrażniona.
     - Tęskniłem za tobą, okey? - Powiedział to tak jakby, każde słowo sprawiało mu ból.        Zrobiło mi się głupio, że tak na niego naskoczyłam. Puścił moją rękę i usiadł tak jak ja przed chwilą. Niepewnie się dosiadłam nie myśląc już o jak najszybszej ucieczce. Nie odzywaliśmy się przez dobre piętnaście minut albo tylko mi się tak wydawało.
     - Przepraszam, mogłem nic nie mówić, byłem głupi myśląc, że...
     - Też tęskniłam – wyprzedziłam go nie pozwalając mu dokończyć. - I to ja przepraszam. Mogłam ci powiedzieć, a nie zachowywać się jak małe dziecko. Czasami zachowuje się jak totalna arogantka.
     - Wcale nie jesteś arogancka. Gdyby nie ty pomyśl o tym co mogłoby się stać z Doverem.
     - Nie znasz mnie tak dobrze, żeby stwierdzić to po jednej sytuacji.
     - To pozwól mi się w końcu poznać. - Zaskoczył mnie tym. On chyba nie wie jakie to jest trudne. W każdym razie dla mnie.
     - Kiedyś pozwolę ci dowiedzieć się więcej... - Oparłam głowę na jego ramieniu, a on na szczęście mnie nie odepchnął. Wdychałam morskie powietrze nie myśląc już o niczym tylko ciesząc się chwilą. Albo zatracając się wspomnieniach, które nie chciały odejść. Ethan był ucieczką, był moimi drzwiami. Drzwiami w stronę wolności.
     Chyba usnęłam, ponieważ następne co zobaczyłam to twarz Ethana od dołu. Po chwili zorientowałam się, że leże głową na jego kolanach. Podniosłam się szybko i odgarnęłam blond włosy do tyłu. Miałam już coś powiedzieć ale mnie wyprzedził.
     - Spokojnie. Usnęłaś, a nie chciałem cię budzić więc... - nie dokończył. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, żeby już się tak nie denerwował.
     - Palisz? - zapytałam zauważając w jego kieszeni coś na kształt paczki papierosów. Fajnie byłoby zobaczyć go palącego. Naprawdę fajnie. Popatrzył na mnie jakby chciał sprawdzić moją reakcję i sięgnął do kieszeni.
     - Owszem, zdarza mi się – przyznał. - A ty?
     - Owszem, zdarza mi się – przedrzeźniałam go.
     Otworzył paczkę Marlboro i spojrzał pytająco kiwnęłam głową i wyjęłam jednego papierosa. Podał mi zapalniczkę i po głębokim wdechu, zrobiło mi się lepiej. Uświadomiłam sobie, że go okłamałam. Powiedziałam, że zdarza mi się palić, a prawda jest taka, że jestem bardzo blisko uzależnienia. Ale on nie musi o tym wiedzieć, racja?
     - Od kiedy? - zapytał.
     - Od czternastego roku życia.
     - A dlaczego?
     - Teraz moja kolej na pytanie – wymigałam się od odpowiedzi. - Dlaczego palisz?
     - Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego mieszkam z wujkiem? - Pokiwałam przecząco głową i uważnie się wsłuchałam. - Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym rok temu.
     Zastanawiałam się co odpowiedzieć. Ale nie dlatego, że byłam skonsternowana tym pytaniem tylko nie wiedziałam jaka może być jego reakcja. Jeszcze nie znamy się perfekcyjnie.
     - Tęsknisz za nimi? - zapytałam w końcu. Chyba zdziwił się, że nie umilkłam i nie powiedziałam tylko, że mi przykro.
     - Tak myślę o nich często. Praktycznie cały czas. Mogę się zapytać...
     - Co z moimi rodzicami? - Przerwałam mu. - Nie wiem jak ci to powiedzieć, żebyś nie pomyślał o mnie jak o rozwydrzonej nastolatce – przyznałam.
     - Nawet nie wyobrażam sobie takiej rzeczy, która mogłaby tak radykalnie zmienić moje zdanie o tobie.
     - Odeszłam od nich. Przeprowadziłam się. Musiałam uciec od paru spraw. Wiesz tak mentalnie się oczyścić.
     - A co się stało?
     - Takie tam pierdoły, wiesz. Ojciec mnie molestował i bił, a matka była narkomankom.
     Zobaczyłam jak jego źrenice nagle się rozszerzają i parsknęłam niepohamowanym śmiechem.
     - Żartowałam. Miałeś bezcenną minę. Przepraszam, nie wiedziałam, że aż tak się tym przejmiesz. - Wytarłam pojedynczą łzę, która spłynęła mi po policzku.
     - To nie było zabawne – rzucił szybko, podniósł się z miejsca i zaczął iść. Trochę przestraszona jego reakcją też zaczęłam się zbierać. Nie chciałam kończyć naszej znajomości przez moją głupotę.
     - Ethan, poczekaj!
     Odwrócił się szybko i szeroko uśmiechnął, a ja nie wiedziałam o co chodzi.
     - Szkoda, że nie widziałaś swojej bezcennej miny. - Na słowa ''bezcennej miny'', zaczął naśladować mój głos, co zupełnie mu nie wyszło.
     - Tak, bardzo śmieszne – warknęłam, chociaż wiedziałam, że sama byłam sobie winna. - Idziemy?
     Kiwnął głową w potwierdzeniu ale po chwili zawrócił.
     - Czekaj chce zrobić jeszcze jedną rzecz. - Wyjął paczkę papierosów i wziął jednego. Przełamał na pół i podał jedną część. Popatrzyłam na niego jak na wariata.
     - Co z nimi zrobimy?
     - Wrzucimy je do morza. Ale nie o tak sobie. Przyrzekniemy sobie, że postaramy się rzucić.
     Uśmiechnęłam się do niego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu to był szczery uśmiech. Wcześniej nikt się tym nie przejmował. Niby dobrze to ukrywałam ale trzeba być głupim, żeby nic nie zauważyć lub nie poczuć, że palę. Złapałam jego rękę. Nie powinnam ale zrobiłam to. Spojrzał na mnie próbując ukryć uśmieszek kryjący się na jego twarzy.
    - Obiecuję, że postaram się rzucić, i że cię przypilnuję – odezwał się pierwszy.
    - Obiecuję, że postaram się rzucić i na pewno też cię przypilnuję.

    Wrzuciliśmy połówki papierosa do wody. Delikatne ruchy wody coraz bardziej je oddalały. Miałam nadzieję, że wyjdzie nam coś z tego rzucania. Nigdy nie próbowałam więc nie wiem też czy będę miała z tym problem. Oh, problemy... Gdyby one nie mogły być tym papierosem i odpłynąć tak daleko, żebym nie musiała o nich myśleć i nigdy więcej nie zaznać. 
~*~
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Mam nadzieję, że uda mi się naprawić przerwy między rozdziałami. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze został. 
Attente Chartier

środa, 4 czerwca 2014

Rozdział 3. „Kim on dla mnie jest?”

     Położyłam się spać około pierwszej w nocy. Nie, żebym cierpiała na bezsenność ale po prostu czytałam ''Romeo i Julię''. Okazało się, że jest to bardziej wciągające niż się spodziewałam, a nie oszukujmy się nie wymagałam za dużo od lektury. Nie miałam ochoty w ogóle iść do szkoły z uwagi na to, że miałam mieć plastykę. Z moimi umiejętnościami nie wyjdzie mi ten przedmiot na dobre.
     Kiedy następnego dnia byłam już w drodze do szkoły i mijałam gabinet weterynaryjny pomyślałam o tym jak czuję się Dover. Ciekawe czy Ethan rozwieszał jeszcze ogłoszenia kiedy sobie poszłam. Przypomniałam sobie, że jestem dzisiaj z nim ''umówiona'', jeśli można to tak w ogóle nazwać. Starałam nie zaprzątać tym sobie głowy ale jego osoba naprawdę mnie zaciekawiła. Miał dziewiętnaście lat i zamiast chodzić na imprezy jak wszyscy normalnie nastolatkowie on pomagał zwierzętom? To do siebie, aż nie pasuję. Zresztą był niesamowicie przystojny. Wiem, byłam outsiderką ale nie jestem też ślepa, wokół niego powinno kręcić się mnóstwo dziewczyn. A może ją ma ale tylko sprawia wrażenie takiego... no nie wiem. Dostępnego, a zarazem oddalonego od świata? Gdybym zobaczyła go na ulicy porównałabym go do kapitana drużyny footballu, a nie do weterynarza w miasteczku takim jak to. To jest jak jedzenie lodów z ketchupem, osobno jest pyszne ale razem zupełnie do siebie nie pasuję. Tak w ogóle to po co ja się nad tym zastanawiam? Przecież co mnie może interesować czy ma dziewczynę i czy był kapitanem jakiejś drużyny. Chyba jest ze mną coraz gorzej.
     Dzień w szkole był bardziej męczący niż się tego spodziewałam. Cały czas powtarzaliśmy tematy z ostatnich dni które ja już znałam na pamięć. Rozglądałam się po klasie i zastanawiałam, który z nich jest największym półgłówkiem. Wszyscy mają pierwsze miejsce, naprawdę gratulację. I jeszcze plastyka. Pani McCracker kazała nam narysować coś co przedstawia nas, coś co może nas odzwierciedlić. Kiedy zobaczyła mój nabazgrany ołówkiem szkic poprosiła, żebym jej go pożyczyła. Narysowałam lustro, w którym odbija się człowiek bez twarzy. Dla mnie to nie jest coś niesamowitego, żeby to zabierać i analizować ale skoro ma taki kaprys proszę bardzo. Oddała mi moje wypociny dopiero, gdy już miałam wychodzić ze szkoły mówiąc, że chciałaby ze mną porozmawiać jutro. Zgodziłam się i szybko opuściłam szkołę. Przyglądając się osobie bez twarzy tak bardzo się zagapiłam, że na kogoś wpadłam. Otrząsnęłam się i spojrzałam na fruwający w powietrzu rysunek, który spadł dwa metry dalej. Okazało się, że osobą, na którą wpadłam to Ethan. Podniósł mój rysunek i za nim mi go oddał zaczął się mu przyglądać.
     - Ty to narysowałaś? - zapytał zaciekawiony, odrzucając kosmyki włosów z twarzy. Pokręciłam twierdząco głową. - Piękne i zarazem straszne.
     - Hm, to w sumie tak jak ja z wyjątkiem tego piękne.
     - To chyba przede wszystkim – uśmiechnął się. Zdziwiłam się na jego komplement ale też nie wiedziałam jak zareagować. Uniosłam delikatnie kąciki ust i zabrałam mu rysunek. Schowałam go do teczki, którą potem wrzuciłam do torby. Wolę, żeby nie oglądał mojego bazgrolenia.
     - Co chcesz dzisiaj robić? - zapytałam dopinając suwak kurtki po samą szyję.
     - Myślałem, że porozwieszamy jeszcze trochę ogłoszeń na rynku, a potem możemy odwiedzić Dovera?
     - Zgoda.
     Okazało się, że nie zostało nam bardzo dużo do rozwieszenia, więc zajęło nam to jakieś pół godziny. Kiedy skończyliśmy, a ja byłam wystarczająco zmarznięta poszliśmy do gabinetu. Kiedy mały husky nas zobaczył przez kratki swojej klatki, zaczął merdać ogonkiem i kuleć na trzech łapkach. Ethan wyjął go i dał mi na ręce.
     - Cieszę się, że już nie jest taki chudy. - Powiedziałam drapiąc małego za uchem. 
- Dziękuję.
     - Za co? - zapytał zdziwiony.
     - Pomogłeś mu – odpowiedziałam. Uśmiechnął się do mnie. Przyjrzałam się jego oczom, które były zaskakująco brązowe ale i jednocześnie niebieskie w obwodzie. Wszystko zależało od tego pod jakim kątem się spojrzy.
     - Coś nie tak? - zapytał najwidoczniej zauważając to, że mu się przyglądam. Otrząsnęłam się i podrapałam psiaka.
     - Tak tylko chyba będę musiała już iść.
     - Jasne, nie ma problemu.
     Oddałam mu Dovera i już miałam wychodzić kiedy poślizgnęłam się i upadłam na rękę. Pisnęłam z bólu. Ethan szybko do mnie podbiegł i pomógł mi wstać.
     - Wszystko okey? Boli cię coś? - pytał zmartwiony oglądając mnie ze wszystkich stron.
     - Chyba mam skręcony nadgarstek – wydukałam. - Nie mogę nim poruszyć. Wróciliśmy znowu w głąb gabinetu. Chłopak szukał czegoś w białej szafce, a po chwili wyciągnął bandaż. Popatrzył na mnie jakby prosił o pozwolenie, a ja skinęłam głową. Ujął moją rękę i zaczął mi ją bandażować. Co jakiś czas krzywiłam się z bólu.
     - Jak widać teraz nie tylko Dover jest moim pacjentem. - Zaśmiał się rozładowując trochę atmosferę.
     - Doktor Ethan – powiedziałam głośno. - Brzmi całkiem nieźle.
     - Ale wiesz to nie było za darmo. - Uśmiechnął się, a ja spojrzałam na niego badawczo.      - Chciałby twój rysunek.
     - Poważnie? Chcesz mój totalnie, idiotyczny rysunek? - zapytałam zdziwiona wgapiając się w jego idealne kości policzkowe. Boże on wygląda naprawdę za dobrze.
     - Dla mnie nie jest totalnie idiotyczny. Po prostu go chce.
     Gdy już skończył, zdrową ręką wyjęłam teczkę z rysunkiem i mu ją podałam. Naprawdę nie mam pojęcia na co to mu jest ale pomógł mi, więc nie widzę powodu, żeby mu go nie dać.
     - Jeśli chcesz odprowadzę cię do domu. - Uśmiechnął się i odebrał ode mnie teczkę z rysunkiem.
     - Jasne. - Pokiwałam twierdząco głową. Obejrzałam bardzo dobrze obandażowaną rękę. Nagle usłyszałam kroki i zza drzwi wyłonił się wujek Ethana.
     - Wszystko w porządku? - zapytał patrząc na moją rękę. - Co się stało?
     - Upadłam – uśmiechnęłam się pokrzepiająco i opowiedziałam mu w skrócie co się stało.
     Ethan bardzo nalegał, żeby mnie odprowadzić bo nie ręczy za to, że dojdę bezpiecznie do domu. Świetnie, teraz ma mnie za kompletną łamagę. Chyba miałam problem z robieniem dobrego, pierwszego wrażenia. Kiedy doszliśmy w końcu do mojego domu schowaliśmy się w przedsionku. Miałam mu już dziękować i powiedzieć, że sobie poradzę, gdy nagle wparowała moja ciotka.
     - O cześć – powiedziała przyglądając się chłopakowi obok mnie.
     - To jest Ethan, przyjaciel – skwitowałam. Był moim przyjacielem? Nie pora na zastanawianie się nad tym. Ciotka uśmiechnęła się, a on grzecznie powiedział „dzień dobry”.
     - Może zostaniesz dłużej? Ja już muszę iść ale zrobiłam kolację, a Attente sama tego nie zje.
     Ethan spojrzał na mnie tak jakby prosząc o pozwolenie. Nie za bardzo chciałam, żeby krzątał mi się po domu. Widziałam jak ciotka się patrzy. Wiem, że był strasznie przystojny ale bez przesady. Gdyby mogła już pewnie rozebrałaby go wzrokiem. Pożegnała się i jeszcze raz przetaksowała go wzrokiem. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi odetchnęłam z ulgą.
     - Jeśli chcesz to mogę iść. - Odezwał się nagle zakłócając cisze, która w tym domu była wszechobecna.
     - Nie, naprawdę nie zjem tego sama. Chodź.
     Zaprowadziłam go do kuchni i zobaczyłam blat pełen jedzenia. Kurczak, dwie sałatki i bochenek chleba, który wyglądał jakby był przynajmniej trzema połączonymi w jeden. Boże muszę przekazać ciotce, żeby przestałam mnie karmić jak zawodnika sumo.
Usiedliśmy przy stole, który również mieścił się w kuchni i zaczęliśmy jeść wszystko po kolei. Gdy zjadłam wszystkiego po trochu myślałam, że pęknę. Za to Ethan bez problemu nabierał kolejne dokładki.
     - To jest niesamowite. Jesteś taki chudy, a jesz za trzech. - Uśmiechnęłam się do niego, a on spojrzał na mnie znad pełnego talerza sałatek.
     - Rzeczywiście, jem bardzo dużo. Jestem trudny w utrzymaniu. Przepraszam. - Zaśmiałam się i podałam mu serwetkę bo był już cały brudny z majonezu. Wskazałam mu kącik ust, a on się wytarł.
     - Nie masz za co przepraszać. Cieszę się, że ci smakuję. Idę po coś do picia.
     Ruszyłam do lodówki i nalałam dwie pełne szklanki Coli. Musiałam brać po jednej szklance przez moją rękę. Świetnie, teraz sobie uzmysłowiłam, że ciotka nawet tego nie zauważyła. Ethan odniósł swój talerz i wyprzedził mnie biorąc drugą szklankę.
     - Kto to? - Wskazał na zdjęcia wiszące nad stołem. Byłam tam ja z rodzicami. Na niektórych byli jeszcze dziadkowie i ciotka ze świętej pamięci wujkiem.
     - Na, którym dokładnie? - zapytałam przybliżając się do ramek. Wskazał na jedno i przeniósł na mnie wzrok.
     - To ja z moim rodzicami. - Odparłam cierpko. Nie bardzo chciałam o nich rozmawiać.
     - To kim jest ta kobieta, która niedawno wyszła?
     - Jenny. Moja ciotka.
     - Dlaczego nie mieszkasz z rodzicami? - zapytał, a gdy zobaczył moją minę od razu mnie przeprosił.
     - Nie, to nie to co myślisz, po prostu mam z nimi kiepskie kontakty. - Powiedziałam dopijając Colę i wstawiając szklankę do zlewu. Mam nadzieję, że ciotce będzie się chciało pozmywać. Albo z krzykiem zawoła mnie na dół, a ja jako wymówkę będę mieć skręcony nadgarstek.
     - I tak nie powinienem pytać. - Stanął tak blisko mnie, że myślałam, że zatrzyma mi akcję serca. Odgarnął mi włosy z twarzy i uśmiechną się smutno.
     - Po co ci mój rysunek? - zapytałam dalej nie rozumiejąc co jest w nim takiego niesamowitego.
     - Bardzo mi się podoba. Zresztą zbieram takie prace. Wywieszam je u siebie w pokoju na ścianach, może ci kiedyś pokaże. W końcu przydałoby się odwdzięczyć za to, że wyżarłem ci tyle zapasów. - Zaśmialiśmy się, a po krótkiej rozmowie posprzątaliśmy stół.
     - Chyba powinienem już iść.
     - Chyba tak – odparłam. Odprowadziłam go do drzwi. Ubrał buty i czarną kurtkę.            Podszedł trochę i oblizał kciuk wycierając mi coś z policzka. Pocałował mnie w czoło, uśmiechnął się i wyszedł nic nie mówiąc. Zamknęłam drzwi, opierając się o nie. Zjechałam na ziemię i siedziałam tak chwile myśląc o tym kim on w ogóle dla mnie jest. Bo nie wiem, czy jest przyjacielem, a osobiście nie byłam przygotowana na cokolwiek innego.
~*~
Mam nadzieję, że nic nie zepsułam. Przepraszam za wszelkie błędy.
Attente Chartier









sobota, 10 maja 2014

Rozdział 2. „Ciekawość”

     Następnego dnia, kiedy zbierałam się do szkoły głowę zaprzątał mi Dover i przystojny pan weterynarz. Nie zapamiętałam dużo szczegółów z jego twarzy i stwierdziłam, że muszę to zrobić dzisiaj. Wpadłam na pomysł, że wydrukuję informację o zaginięciu psa ale zapomniałam o najważniejszym szczególe. Nie miałam przecież zdjęcia małego kudłacza.
     Wykorzystałam to, że dzisiaj obudziłam się niewyobrażalnie wcześniej i postanowiłam pójść przed szkołą cyknąć dobre zdjęcia na ogłoszenia.
Jak poprzedniego dnia, mały dzwoneczek nad drzwiami, poinformował o moim przybyciu. Zza lady wyskoczył siwy staruszek, a ja o mały włos nie dostałam zawału.
     - Przepraszam, młoda damo nie chciałem cię przestraszyć. - Odparł grzecznie i przeczesał włoski, które mu jeszcze zostały. - W czym mogę ci pomóc?
     - Wczoraj przyprowadziłam tu chusky'ego, którego znalazłam podczas spaceru i chciałabym zrobić mu zdjęcie na ogłoszenie. Jeśli to nie jest oczywiście problem. - Dodałam pospiesznie, ponieważ jeszcze nie rozgryzłam tego człowieka, chociaż wydawał się bardzo sympatyczny.
     - Ah tak. Ethan wspominał mi o niejakim Doverze. - Uśmiechnął się potulnie i zaprosił mnie ręką, żeby mogła spotkać się z pieskiem. A więc Ethan, tak? Raczej nie był stąd, albo jego rodziców interesowały imiona. Odkładając analizę imienia chłopaka, wyjęłam aparat i zrobiłam parę zdjęć psiaka, który na mój widok zaczął machać ogonkiem. Zrobiło mi się miło, że mnie pamięta. Miał zabandażowaną łapkę i widać było, że czuję się zdecydowanie lepiej.
     Kiedy załatwiłam wszystko co potrzebowałam poszłam do szkoły powtarzając w myślach historię, z której miałam dzisiaj sprawdzian. Byłam bardzo dobrze przygotowana, chyba jak zawsze. Nie odzywałam się dużo ale za to sprawdziany pisałam bardzo dobrze. Na koniec roku zawsze miałam świadectwa z paskiem, więc nikt się nie czepiał.
W szkole dzień minął mi jak każdy poprzedni. Miliony spojrzeń i szeptów, cały dzień we własnym towarzystwie. Nic ciekawszego od poprzedniego dnia. Oddałam wychowawczyni usprawiedliwienie, starannie wypisane przez moją ciotkę, za pierwszą godzinę nieobecności pierwszego dnia szkoły. Posłała mi tylko lekko zdziwione spojrzenie, że przynoszę je na czas, a potem wróciliśmy do omawiania wiersza i przy okazji pani zadała nam do czytania „Romeo i Julia”. Wcześniej nigdy tego nie czytałam, biorąc pod uwagę, że naprawdę bardzo dużo czytam. Chyba nie jestem przekonana do miłosnego dramatu ale kto wie? Może mi się jednak spodoba.
     Po wyjściu ze szkolnego budynku skierowałam się do miejskiej biblioteki. Dzisiaj strasznie wiało i było mi zimno pomimo długiego sweterka cardigana i kurtki przeciwdeszczowej. Kiedy weszłam do biblioteki otuliło mnie ciepło dobiegające z kominka i zapach książek. Kochałam e tej bibliotece to, że miejsce do czytania to nie były standardowe stoły z lampkami (chociaż i takie się tu znalazły, w niektórych działach), ale kanapy i fotele ustawione wokół pięknego kominka z czerwonej cegły tak jak cały budynek.
     Ruszyłam w dział z lekturami i doszłam do litery ''r''. Wyjęłam odpowiednią książkę i delikatnie się wzdrygnęłam. Na okładce był już martwy, zatruty Romeo i Julia z przebitą piersią. Owszem, nie czytałam tej książki ale chyba, każdy zna fabułę. Nie spotkałam się jeszcze z człowiekiem, który nie słyszał o nieszczęśliwej miłości Romea i Julii.
Usadowiłam się w miękkim fotelu i zaczęłam czytać, czasami zapatrując się w trzaskające płomienie. Lubiłam ciszę, spokój i czas kiedy mogę odpocząć od rzeczywistości i coś poczytać.
     Wyszłam dopiero po półtorej godziny. Zbliżała się już siedemnasta, więc ruszyłam do gabinetu weterynaryjnego, żeby oddać ogłoszenia, które dzisiaj wydrukowałam w szkolnym sekretariacie. Nauczyciele stwierdzili, że to słodkie, że tak się poświęcam więc nie było problemu. Otworzyłam drzwi i poczułam już całkiem znajomy zapach zwierzaków, lekarstw i różnego rodzaju pokarmu dla zwierzaków. Nikt nie przychodził przez dłuższy czas i zaczęłam się niecierpliwić, a wołanie kogoś nie należało do moich mocnych stron. Zaryzykowałam i popchnęłam drzwi, które prowadziły w głąb gabinetu gdzie był Dover. Ujrzałam psiaka leżącego na metalowym stole i Ethan. Powtórzyłam w myślach jego imię. Chyba jednak myślę zbyt głośno, ponieważ automatycznie się obrócił w moją stronę.
     - Skąd znasz moje imię? - zapytał zaciekawiony. Ominęliśmy standardowe przywitanie i przeszliśmy do rozmowy na temat jego imienia.
     - Byłam tu dzisiaj rano i zastałam twojego wujka. Mówił, że niejaki Ethan wspominał o Doverze, więc domyśliłam się, że to ty. - Odpowiedziałam i przypominając sobie o ogłoszeniach ściągnęłam plecak i wyciągnęłam plik kartek. Podałam mu je, a on dokładnie się przyjrzał. - Stwierdziłam, że mogą się przydać. - Wykorzystałam chwilę kiedy oglądał moje dzieło i zaczęłam mu się przyglądać. Miał rozczochrane dłuższe włosy o ciemno brązowym kolorze. Dosłownie leciały, w każdą możliwą stronę. Był widoczny dwudniowy zarost, krzaczaste brwi i perfekcyjnie pełne usta. Był niemożliwie przystojny, pierwszy raz mam o kimś takie zdanie. Nikt wcześniej nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Jeszcze oczy... tak bardzo brązowe, że przy lekkim cieniu mogły wydawać się nawet czarne.
     - Połowa roboty z głowy. Dover się już lepiej czuję więc jak chcesz możemy porozwieszać je po mieście. Są naprawdę świetne. - Wyrwał mnie z wcześniejszego taksowania go wzrokiem.
     Chodziliśmy po centrum i po okolicach plaży. Niekiedy wrzucaliśmy też ogłoszenia do skrzynek na listy przy domach. Szliśmy chodnikiem w parku i przyczepialiśmy je na drzewa. Ethan założył na głowę kaptur i miał na sobie tylko granatową bluzę pasującą do czarnych jeansów.
     - Kiedy Dover będzie w pełni sprawny? - zapytałam patrząc na coraz bardziej zachmurzone niebo.
     - Mam nadzieję, że jak najszybciej. Jak rana będzie się goić tak jak do tej pory do za około tydzień będzie można ściągać bandaż. Na razie jest ryzyko wdania się zakażenia, więc nie może wychodzić. - Widać, że znał się bardzo dobrze na zwierzętach i miał o tym nie małe pojęcie. Ja tak naprawdę nie wiedziałam prawie nic. Podziwiałam go, że miał jakiś cel i hobby w życiu. Wydawał się bardzo poukładany.
     - A tak w ogóle to jak się nazywasz? - zapytał wytrącając mnie z zamyślenia.
     - Attente. - Odpowiedziałam szybko i spuściłam głowę bo kark zaczął mnie już boleć.
     - Francuskie imię?
     - To dość długa historia. - Zrozumiał aluzję i nie kontynuował tematu.
     - Pięknie, naprawdę. - Przyznał zawieszając jedno z ogłoszeń do pnia jednego z drzew.
     - Dziękuję – uśmiechnęłam się i odwróciłam w jego stronę. - Ile masz lat? - Teraz to ja postanowiłam o coś zapytać skoro jego imię już znam.
     - Dziewiętnaście. W tamtym roku skończyłem szkołę, a ty? - zapytał też zwracając się w moją stronę.
     - Siedemnaście.
     - I jak sobie radzisz ze szkołą? - Zdziwiło mnie, że ktoś pyta się o moje oceny. Przez chwilę miałam wrażenie, że on nie jest dwa, tylko dwadzieścia lat starszy. Zaśmiałam się cicho i Odpowiedziałam:
     - Mam dobre oceny jeśli o to pytasz.
     - Interesujesz się czymś? W sensie czy masz jakieś hobby?
     - Jesteś strasznie ciekawski. - Powiedziałam ale bardziej rozbawiona jego zachowaniem niż oburzona. Zmarszczył brwi. Wyglądało to dość uroczo. Przez niego zaczynam sama siebie przyłapywać na różnych tkliwych myślach. To raczej nie był dobry znak.
     Spędziliśmy na zewnątrz chyba około dwóch godzin przyczepiając ogłoszenia i od czasu do czasu zadawaliśmy sobie pytania o to co lubimy robić i inne rzeczy kiedy chcę się poznać drugą osobę. Wydawał się być zamknięty w sobie, pytał bardzo dużo tylko dlatego, żeby nikt nie zadawał pytań jemu. Jak widać działało to na wszystkich oprócz mnie. Przechodziliśmy pomiędzy domkami na plaży i jedynego baru w okolicy. Naprawdę chciałam, żeby Dover wrócił do domu, jeśli go w ogóle ma.
Kiedy zaczęło się już ściemniać postanowiłam już wrócić do domu. Zresztą było też coraz zimniej.
     - Mieszkam tutaj – wskazałam palcem kremowy budynek – muszę już wracać. Jeśli chcesz możemy dokończyć jutro. - Powiedziałam i patrzyłam na jego twarz, żeby wyczuć jego reakcję.

     - Jasne – na szczęście się uśmiechnął – to do jutra? - zapytał, patrząc jak pomału robię kroki w tył. Pokiwałam tylko głową na zgodę i ukryłam się za drzwiami domu.
~*~
Mam nadzieję, że nie zepsułam rozdziału i od razu przepraszam za możliwe błędy <3
Attente Chartier

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 1. „Dover”

     Jesteś już spóźniona! - usłyszałam krzyk mojej ciotki z kuchni. Zerwałam się z łóżka i spojrzałam na zegarek przy łóżku, który wskazywał już wpół do dziewiątej. Pierwszy dzień po wakacjach, a ja już mam spóźnienie... Lepiej być nie mogło. Już wyobrażam sobie spojrzenia wszystkich kiedy wejdę do klasy.
     Zamknęłam drzwi od pokoju, wzięłam potrzebne mi ubrania z szafy i pobiegłam do łazienki. Nie kombinowałam nad swoim wyglądem. Zostawiłam rozpuszczone włosy w totalnym nieładzie, tak jak zawsze. Kiedy byłam już gotowa wzięłam tylko jabłko z blatu w kuchni, które zawsze rano na mnie czekało i pobiegłam do szkoły. Parę nowych nauczycielu, uczniów i przedmiotów. To będzie dość przerażające, ponieważ nie zostało mi nic innego jak zapisać się na ostatnie wolne zajęcia jakimi była plastyka. Jestem beztalenciem w tej dziedzinie. Mieszanie barw i przenoszenie własnych interpretacji na płótno to zdecydowanie nie moja działka.
     Piasek sypał mi się do butów. Pomimo, że do plaży było dość sporo drogi i tak na chodnikach było go pełno. U nas nie jest ciepło, wręcz przeciwnie. Cały czas wieję i pada, od czasu do czasu słońce wyjdzie zza chmur co jest rzadkością. Tak czy tak kochałam nasze miasteczko. Townless było dla mnie jednym z ważniejszych miejsc. Nigdy nie działo się tu nic ciekawego. Zawsze było cicho i spokojnie nie licząc czasem odbywających się imprez. Kiedy miałam czas siedziałam na molo. Lubiłam patrzeć na wzburzające się morze. Te wspomnienia, które tak bardzo dają o sobie znać a takich chwilach, są nie do zniesienia. Ale będąc samemu i mając czas na rozmyślenia można się też mentalnie oczyścić, więc zamiast zwierzać się ludziom zwierzałam się sama sobie siedząc na deskach molo przy zachodzącym słońcu, które pojawia się bardzo rzadko.
Kiedy byłam już w szkole była przerwa więc ominęła mnie przyjemność wchodzenia w trakcie i zbędnych komentarzy na mój temat. Ludzie za mną nie przepadali. Omijali mnie na przerwach, a na lekcjach tylko krzywo patrzyli. Chyba zaczynam się do tego powoli przyzwyczajać. Brak choćby dobrej koleżanki mi doskwierał. Momenty kiedy odzywałam się w szkole to tylko kiedy nauczyciel o coś pyta, a i tak nie zawsze odpowiadam. Czasami już mieli dość i nawet nie próbowali pytać. To nie tak, że nic nie mówiłam, tylko bałam się, że powiem coś czego nie powinnam. Kiedy już z kimś rozmawiam, mam niewyparzoną gębę dlatego też milczenie wydaje się błogosławieństwem.
     Wszystkie potrzebne książki miałam w plecaku więc od razu skierowałam się do laboratorium chemicznego. Z tego co pamiętam chemia była dzisiaj drugą lekcją. Usiadłam na końcu sali. Mogłam sobie wybrać miejsce z uwagi, że jeszcze nikogo nie było w klasie. Miejsce w rogu przy oknie było najlepsze, w każdym razie miałam takie wrażenie. Czekałam, aż w końcu zadzwoni dzwonek. Uczniowie powoli zbierali się w klasie i gadali o tym co robili w wakacje. Ja nic nie robiłam w wakacje, była w domu jak zawsze. Ale przecież ich i tak nic nie interesuję. Gdy zadzwonił już dzwonek okazało się, że na moje szczęście jest nas nieparzysta liczba i mogę siedzieć sama. Ulżyło mi, że nie będę musiała z kimś robić projektów i tak dalej.
     Cały dzień w szkole minął tak jak zawsze. Dzisiaj były same lekcje BHP. Nic ciekawego tylko w kółko powtarzane zasady, a na stołówce to samo obrzydliwe jedzenie...
     Gdy byłam już w domu standardowo, postanowiłam, że sobie pobiegam. Odprężający wysiłek, nie ma nic lepszego. Ubrałam adidasy, bokserkę, bluzę i getry, czyli coś w czym da się biegać kiedy na dworze nie jest zbyt ciepło, a masz zamiar się spocić. Moja trasa zawsze wyglądała tak samo. Biegłam ścieżką obok plaży, z której można było skierować się albo do centrum miasteczka albo do lasu. Zazwyczaj nikt tamtędy nie chodził więc było spokojnie. Pod stopami piasek, a na głowę spadają ci pojedyncze liście. Miałam iPod, który dla mnie w trakcie mojej trasy był niezbędny. Uwielbiałam słuchać muzyki podczas ćwiczeń. Przynajmniej mogłam skupić się na czymś innym niż moje myśli.
Dopiero po godzinie biegu zatrzymałam się, żeby wziąć oddech. Ściągnęłam słuchawki, gdy nagle moje serce zamarło. Słyszałam ciche skomlenie gdzieś w głębi krzaków. Podeszłam bliżej i rozsunęłam rękoma gałązki. Na ziemi leżał husky, a dokładnie szczeniak. Z prawej przedniej łapki leciała mu krew. Nie miałabym serca, gdybym go tu zostawiła. Pogłaskałam pieska po białym łebku i delikatnie podniosłam. Na początku się trochę wierzgał ale po chwili się uspokoił. Musiałam iść do weterynarza. U nas jest tylko jeden w centrum. To jakieś niecałe pięć minut drogi stąd, więc nie powinno być problemu.
Usłyszałam brzdęk dzwoneczka, oznaczający, że ktoś właśnie wszedł do środka. Podeszłam do szklanej lady i postanowiłam poczekać. Oglądałam różne formularze na tablicy korkowej, gdy nagle stanął przede mną chłopak mniej więcej w moim wieku. Był bardzo przystojny ale starałam się o tym nie myśleć, to nie w moim stylu. Odkaszlnęłam i zaczęłam mówić:
     - Znalazłam psa i coś się stało z jego łapką – odparłam cierpko, próbując nie wpatrywać się w niego zbyt długo. Skupiłam się na małym kudłaczu, który od czasu do czasu popiskiwał. Było mi go strasznie żal.
     - Zaraz, zobaczymy co da się z tym zrobić. - Uśmiechnął się do mnie i podniósł psiaka. Weszliśmy do małej sali, a on położył ją lub jego (nie zdążyłam się skupić na płci), na metalowym stole na środku. Przytrzymał jak się okazało po dłuższych oględzinach psa nie suczkę i obejrzał łapkę, która dalej krwawiła. Wciągnął powietrze przez zęby i na mnie spojrzał.
     - Wbił mu się gwóźdź i trzeba go jak najszybciej wyciągnąć, więc będzie musiał tu dziś zostać. - Zastanawiało mnie skąd taki ktoś jak on może być weterynarzem, to zupełnie do siebie nie pasowało. Moja ciekawość, a raczej wścibskość wygrała.
     - Jesteś weterynarzem?- zapytałam drapiąc psa za uchem, żeby dodać mu otuchy. Zaśmiał się, pokazując swoje równiutkie zęby jak w niektórych reklamach i pokręcił głową.
     - Pomagam wujkowi, a to jest raczej rodzaj mojego hobby. Jak widać twoim jest ratowanie małych piesków w trakcie joggingu. - Wskazał rozbawiony na mój strój.
     - Rzeczywiście, chyba zacznę się w tym specjalizować – odpowiedział na jego zaczepkę i wskazałam na husky'ego. - Będę mogła go jakoś nazwać dopóki nie znajdziemy właściciela?
     - Tak, a jutro porozwieszam plakaty. Możliwe, że uciekł – przyznał i jeszcze raz przyjrzał się łapce lekko się krzywiąc co oznaczało, że nie jest za dobrze. - A jak chcesz go nazwać? - zapytał zaciekawiony. Zastanowiłam się chwilę i spoglądnęłam na niego.
     - Dover.

     - Ładnie – potwierdził i uśmiechnął się jakby o czymś myślał. - Dover – powtórzył i zaniósł mojego nowego przyjaciela na tyły pomieszczenia, gdzie robili wszystkie zabiegi. - Urocze.
~*~
     No to jest już pierwszy rozdział "Attente". Mam nadzieję, że opowiadanie przypadnie wam do gustu. Postanowiłam je napisać, ponieważ wszystkie dotychczasowe opowiadania piszę strasznie na szybko, pod wpływem stresu itp. Chciałam, żeby to było inne dopracowane, z każdym szczegółem, żeby było coraz lepiej. 
Attente Chartier