sobota, 10 maja 2014

Rozdział 2. „Ciekawość”

     Następnego dnia, kiedy zbierałam się do szkoły głowę zaprzątał mi Dover i przystojny pan weterynarz. Nie zapamiętałam dużo szczegółów z jego twarzy i stwierdziłam, że muszę to zrobić dzisiaj. Wpadłam na pomysł, że wydrukuję informację o zaginięciu psa ale zapomniałam o najważniejszym szczególe. Nie miałam przecież zdjęcia małego kudłacza.
     Wykorzystałam to, że dzisiaj obudziłam się niewyobrażalnie wcześniej i postanowiłam pójść przed szkołą cyknąć dobre zdjęcia na ogłoszenia.
Jak poprzedniego dnia, mały dzwoneczek nad drzwiami, poinformował o moim przybyciu. Zza lady wyskoczył siwy staruszek, a ja o mały włos nie dostałam zawału.
     - Przepraszam, młoda damo nie chciałem cię przestraszyć. - Odparł grzecznie i przeczesał włoski, które mu jeszcze zostały. - W czym mogę ci pomóc?
     - Wczoraj przyprowadziłam tu chusky'ego, którego znalazłam podczas spaceru i chciałabym zrobić mu zdjęcie na ogłoszenie. Jeśli to nie jest oczywiście problem. - Dodałam pospiesznie, ponieważ jeszcze nie rozgryzłam tego człowieka, chociaż wydawał się bardzo sympatyczny.
     - Ah tak. Ethan wspominał mi o niejakim Doverze. - Uśmiechnął się potulnie i zaprosił mnie ręką, żeby mogła spotkać się z pieskiem. A więc Ethan, tak? Raczej nie był stąd, albo jego rodziców interesowały imiona. Odkładając analizę imienia chłopaka, wyjęłam aparat i zrobiłam parę zdjęć psiaka, który na mój widok zaczął machać ogonkiem. Zrobiło mi się miło, że mnie pamięta. Miał zabandażowaną łapkę i widać było, że czuję się zdecydowanie lepiej.
     Kiedy załatwiłam wszystko co potrzebowałam poszłam do szkoły powtarzając w myślach historię, z której miałam dzisiaj sprawdzian. Byłam bardzo dobrze przygotowana, chyba jak zawsze. Nie odzywałam się dużo ale za to sprawdziany pisałam bardzo dobrze. Na koniec roku zawsze miałam świadectwa z paskiem, więc nikt się nie czepiał.
W szkole dzień minął mi jak każdy poprzedni. Miliony spojrzeń i szeptów, cały dzień we własnym towarzystwie. Nic ciekawszego od poprzedniego dnia. Oddałam wychowawczyni usprawiedliwienie, starannie wypisane przez moją ciotkę, za pierwszą godzinę nieobecności pierwszego dnia szkoły. Posłała mi tylko lekko zdziwione spojrzenie, że przynoszę je na czas, a potem wróciliśmy do omawiania wiersza i przy okazji pani zadała nam do czytania „Romeo i Julia”. Wcześniej nigdy tego nie czytałam, biorąc pod uwagę, że naprawdę bardzo dużo czytam. Chyba nie jestem przekonana do miłosnego dramatu ale kto wie? Może mi się jednak spodoba.
     Po wyjściu ze szkolnego budynku skierowałam się do miejskiej biblioteki. Dzisiaj strasznie wiało i było mi zimno pomimo długiego sweterka cardigana i kurtki przeciwdeszczowej. Kiedy weszłam do biblioteki otuliło mnie ciepło dobiegające z kominka i zapach książek. Kochałam e tej bibliotece to, że miejsce do czytania to nie były standardowe stoły z lampkami (chociaż i takie się tu znalazły, w niektórych działach), ale kanapy i fotele ustawione wokół pięknego kominka z czerwonej cegły tak jak cały budynek.
     Ruszyłam w dział z lekturami i doszłam do litery ''r''. Wyjęłam odpowiednią książkę i delikatnie się wzdrygnęłam. Na okładce był już martwy, zatruty Romeo i Julia z przebitą piersią. Owszem, nie czytałam tej książki ale chyba, każdy zna fabułę. Nie spotkałam się jeszcze z człowiekiem, który nie słyszał o nieszczęśliwej miłości Romea i Julii.
Usadowiłam się w miękkim fotelu i zaczęłam czytać, czasami zapatrując się w trzaskające płomienie. Lubiłam ciszę, spokój i czas kiedy mogę odpocząć od rzeczywistości i coś poczytać.
     Wyszłam dopiero po półtorej godziny. Zbliżała się już siedemnasta, więc ruszyłam do gabinetu weterynaryjnego, żeby oddać ogłoszenia, które dzisiaj wydrukowałam w szkolnym sekretariacie. Nauczyciele stwierdzili, że to słodkie, że tak się poświęcam więc nie było problemu. Otworzyłam drzwi i poczułam już całkiem znajomy zapach zwierzaków, lekarstw i różnego rodzaju pokarmu dla zwierzaków. Nikt nie przychodził przez dłuższy czas i zaczęłam się niecierpliwić, a wołanie kogoś nie należało do moich mocnych stron. Zaryzykowałam i popchnęłam drzwi, które prowadziły w głąb gabinetu gdzie był Dover. Ujrzałam psiaka leżącego na metalowym stole i Ethan. Powtórzyłam w myślach jego imię. Chyba jednak myślę zbyt głośno, ponieważ automatycznie się obrócił w moją stronę.
     - Skąd znasz moje imię? - zapytał zaciekawiony. Ominęliśmy standardowe przywitanie i przeszliśmy do rozmowy na temat jego imienia.
     - Byłam tu dzisiaj rano i zastałam twojego wujka. Mówił, że niejaki Ethan wspominał o Doverze, więc domyśliłam się, że to ty. - Odpowiedziałam i przypominając sobie o ogłoszeniach ściągnęłam plecak i wyciągnęłam plik kartek. Podałam mu je, a on dokładnie się przyjrzał. - Stwierdziłam, że mogą się przydać. - Wykorzystałam chwilę kiedy oglądał moje dzieło i zaczęłam mu się przyglądać. Miał rozczochrane dłuższe włosy o ciemno brązowym kolorze. Dosłownie leciały, w każdą możliwą stronę. Był widoczny dwudniowy zarost, krzaczaste brwi i perfekcyjnie pełne usta. Był niemożliwie przystojny, pierwszy raz mam o kimś takie zdanie. Nikt wcześniej nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Jeszcze oczy... tak bardzo brązowe, że przy lekkim cieniu mogły wydawać się nawet czarne.
     - Połowa roboty z głowy. Dover się już lepiej czuję więc jak chcesz możemy porozwieszać je po mieście. Są naprawdę świetne. - Wyrwał mnie z wcześniejszego taksowania go wzrokiem.
     Chodziliśmy po centrum i po okolicach plaży. Niekiedy wrzucaliśmy też ogłoszenia do skrzynek na listy przy domach. Szliśmy chodnikiem w parku i przyczepialiśmy je na drzewa. Ethan założył na głowę kaptur i miał na sobie tylko granatową bluzę pasującą do czarnych jeansów.
     - Kiedy Dover będzie w pełni sprawny? - zapytałam patrząc na coraz bardziej zachmurzone niebo.
     - Mam nadzieję, że jak najszybciej. Jak rana będzie się goić tak jak do tej pory do za około tydzień będzie można ściągać bandaż. Na razie jest ryzyko wdania się zakażenia, więc nie może wychodzić. - Widać, że znał się bardzo dobrze na zwierzętach i miał o tym nie małe pojęcie. Ja tak naprawdę nie wiedziałam prawie nic. Podziwiałam go, że miał jakiś cel i hobby w życiu. Wydawał się bardzo poukładany.
     - A tak w ogóle to jak się nazywasz? - zapytał wytrącając mnie z zamyślenia.
     - Attente. - Odpowiedziałam szybko i spuściłam głowę bo kark zaczął mnie już boleć.
     - Francuskie imię?
     - To dość długa historia. - Zrozumiał aluzję i nie kontynuował tematu.
     - Pięknie, naprawdę. - Przyznał zawieszając jedno z ogłoszeń do pnia jednego z drzew.
     - Dziękuję – uśmiechnęłam się i odwróciłam w jego stronę. - Ile masz lat? - Teraz to ja postanowiłam o coś zapytać skoro jego imię już znam.
     - Dziewiętnaście. W tamtym roku skończyłem szkołę, a ty? - zapytał też zwracając się w moją stronę.
     - Siedemnaście.
     - I jak sobie radzisz ze szkołą? - Zdziwiło mnie, że ktoś pyta się o moje oceny. Przez chwilę miałam wrażenie, że on nie jest dwa, tylko dwadzieścia lat starszy. Zaśmiałam się cicho i Odpowiedziałam:
     - Mam dobre oceny jeśli o to pytasz.
     - Interesujesz się czymś? W sensie czy masz jakieś hobby?
     - Jesteś strasznie ciekawski. - Powiedziałam ale bardziej rozbawiona jego zachowaniem niż oburzona. Zmarszczył brwi. Wyglądało to dość uroczo. Przez niego zaczynam sama siebie przyłapywać na różnych tkliwych myślach. To raczej nie był dobry znak.
     Spędziliśmy na zewnątrz chyba około dwóch godzin przyczepiając ogłoszenia i od czasu do czasu zadawaliśmy sobie pytania o to co lubimy robić i inne rzeczy kiedy chcę się poznać drugą osobę. Wydawał się być zamknięty w sobie, pytał bardzo dużo tylko dlatego, żeby nikt nie zadawał pytań jemu. Jak widać działało to na wszystkich oprócz mnie. Przechodziliśmy pomiędzy domkami na plaży i jedynego baru w okolicy. Naprawdę chciałam, żeby Dover wrócił do domu, jeśli go w ogóle ma.
Kiedy zaczęło się już ściemniać postanowiłam już wrócić do domu. Zresztą było też coraz zimniej.
     - Mieszkam tutaj – wskazałam palcem kremowy budynek – muszę już wracać. Jeśli chcesz możemy dokończyć jutro. - Powiedziałam i patrzyłam na jego twarz, żeby wyczuć jego reakcję.

     - Jasne – na szczęście się uśmiechnął – to do jutra? - zapytał, patrząc jak pomału robię kroki w tył. Pokiwałam tylko głową na zgodę i ukryłam się za drzwiami domu.
~*~
Mam nadzieję, że nie zepsułam rozdziału i od razu przepraszam za możliwe błędy <3
Attente Chartier

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 1. „Dover”

     Jesteś już spóźniona! - usłyszałam krzyk mojej ciotki z kuchni. Zerwałam się z łóżka i spojrzałam na zegarek przy łóżku, który wskazywał już wpół do dziewiątej. Pierwszy dzień po wakacjach, a ja już mam spóźnienie... Lepiej być nie mogło. Już wyobrażam sobie spojrzenia wszystkich kiedy wejdę do klasy.
     Zamknęłam drzwi od pokoju, wzięłam potrzebne mi ubrania z szafy i pobiegłam do łazienki. Nie kombinowałam nad swoim wyglądem. Zostawiłam rozpuszczone włosy w totalnym nieładzie, tak jak zawsze. Kiedy byłam już gotowa wzięłam tylko jabłko z blatu w kuchni, które zawsze rano na mnie czekało i pobiegłam do szkoły. Parę nowych nauczycielu, uczniów i przedmiotów. To będzie dość przerażające, ponieważ nie zostało mi nic innego jak zapisać się na ostatnie wolne zajęcia jakimi była plastyka. Jestem beztalenciem w tej dziedzinie. Mieszanie barw i przenoszenie własnych interpretacji na płótno to zdecydowanie nie moja działka.
     Piasek sypał mi się do butów. Pomimo, że do plaży było dość sporo drogi i tak na chodnikach było go pełno. U nas nie jest ciepło, wręcz przeciwnie. Cały czas wieję i pada, od czasu do czasu słońce wyjdzie zza chmur co jest rzadkością. Tak czy tak kochałam nasze miasteczko. Townless było dla mnie jednym z ważniejszych miejsc. Nigdy nie działo się tu nic ciekawego. Zawsze było cicho i spokojnie nie licząc czasem odbywających się imprez. Kiedy miałam czas siedziałam na molo. Lubiłam patrzeć na wzburzające się morze. Te wspomnienia, które tak bardzo dają o sobie znać a takich chwilach, są nie do zniesienia. Ale będąc samemu i mając czas na rozmyślenia można się też mentalnie oczyścić, więc zamiast zwierzać się ludziom zwierzałam się sama sobie siedząc na deskach molo przy zachodzącym słońcu, które pojawia się bardzo rzadko.
Kiedy byłam już w szkole była przerwa więc ominęła mnie przyjemność wchodzenia w trakcie i zbędnych komentarzy na mój temat. Ludzie za mną nie przepadali. Omijali mnie na przerwach, a na lekcjach tylko krzywo patrzyli. Chyba zaczynam się do tego powoli przyzwyczajać. Brak choćby dobrej koleżanki mi doskwierał. Momenty kiedy odzywałam się w szkole to tylko kiedy nauczyciel o coś pyta, a i tak nie zawsze odpowiadam. Czasami już mieli dość i nawet nie próbowali pytać. To nie tak, że nic nie mówiłam, tylko bałam się, że powiem coś czego nie powinnam. Kiedy już z kimś rozmawiam, mam niewyparzoną gębę dlatego też milczenie wydaje się błogosławieństwem.
     Wszystkie potrzebne książki miałam w plecaku więc od razu skierowałam się do laboratorium chemicznego. Z tego co pamiętam chemia była dzisiaj drugą lekcją. Usiadłam na końcu sali. Mogłam sobie wybrać miejsce z uwagi, że jeszcze nikogo nie było w klasie. Miejsce w rogu przy oknie było najlepsze, w każdym razie miałam takie wrażenie. Czekałam, aż w końcu zadzwoni dzwonek. Uczniowie powoli zbierali się w klasie i gadali o tym co robili w wakacje. Ja nic nie robiłam w wakacje, była w domu jak zawsze. Ale przecież ich i tak nic nie interesuję. Gdy zadzwonił już dzwonek okazało się, że na moje szczęście jest nas nieparzysta liczba i mogę siedzieć sama. Ulżyło mi, że nie będę musiała z kimś robić projektów i tak dalej.
     Cały dzień w szkole minął tak jak zawsze. Dzisiaj były same lekcje BHP. Nic ciekawego tylko w kółko powtarzane zasady, a na stołówce to samo obrzydliwe jedzenie...
     Gdy byłam już w domu standardowo, postanowiłam, że sobie pobiegam. Odprężający wysiłek, nie ma nic lepszego. Ubrałam adidasy, bokserkę, bluzę i getry, czyli coś w czym da się biegać kiedy na dworze nie jest zbyt ciepło, a masz zamiar się spocić. Moja trasa zawsze wyglądała tak samo. Biegłam ścieżką obok plaży, z której można było skierować się albo do centrum miasteczka albo do lasu. Zazwyczaj nikt tamtędy nie chodził więc było spokojnie. Pod stopami piasek, a na głowę spadają ci pojedyncze liście. Miałam iPod, który dla mnie w trakcie mojej trasy był niezbędny. Uwielbiałam słuchać muzyki podczas ćwiczeń. Przynajmniej mogłam skupić się na czymś innym niż moje myśli.
Dopiero po godzinie biegu zatrzymałam się, żeby wziąć oddech. Ściągnęłam słuchawki, gdy nagle moje serce zamarło. Słyszałam ciche skomlenie gdzieś w głębi krzaków. Podeszłam bliżej i rozsunęłam rękoma gałązki. Na ziemi leżał husky, a dokładnie szczeniak. Z prawej przedniej łapki leciała mu krew. Nie miałabym serca, gdybym go tu zostawiła. Pogłaskałam pieska po białym łebku i delikatnie podniosłam. Na początku się trochę wierzgał ale po chwili się uspokoił. Musiałam iść do weterynarza. U nas jest tylko jeden w centrum. To jakieś niecałe pięć minut drogi stąd, więc nie powinno być problemu.
Usłyszałam brzdęk dzwoneczka, oznaczający, że ktoś właśnie wszedł do środka. Podeszłam do szklanej lady i postanowiłam poczekać. Oglądałam różne formularze na tablicy korkowej, gdy nagle stanął przede mną chłopak mniej więcej w moim wieku. Był bardzo przystojny ale starałam się o tym nie myśleć, to nie w moim stylu. Odkaszlnęłam i zaczęłam mówić:
     - Znalazłam psa i coś się stało z jego łapką – odparłam cierpko, próbując nie wpatrywać się w niego zbyt długo. Skupiłam się na małym kudłaczu, który od czasu do czasu popiskiwał. Było mi go strasznie żal.
     - Zaraz, zobaczymy co da się z tym zrobić. - Uśmiechnął się do mnie i podniósł psiaka. Weszliśmy do małej sali, a on położył ją lub jego (nie zdążyłam się skupić na płci), na metalowym stole na środku. Przytrzymał jak się okazało po dłuższych oględzinach psa nie suczkę i obejrzał łapkę, która dalej krwawiła. Wciągnął powietrze przez zęby i na mnie spojrzał.
     - Wbił mu się gwóźdź i trzeba go jak najszybciej wyciągnąć, więc będzie musiał tu dziś zostać. - Zastanawiało mnie skąd taki ktoś jak on może być weterynarzem, to zupełnie do siebie nie pasowało. Moja ciekawość, a raczej wścibskość wygrała.
     - Jesteś weterynarzem?- zapytałam drapiąc psa za uchem, żeby dodać mu otuchy. Zaśmiał się, pokazując swoje równiutkie zęby jak w niektórych reklamach i pokręcił głową.
     - Pomagam wujkowi, a to jest raczej rodzaj mojego hobby. Jak widać twoim jest ratowanie małych piesków w trakcie joggingu. - Wskazał rozbawiony na mój strój.
     - Rzeczywiście, chyba zacznę się w tym specjalizować – odpowiedział na jego zaczepkę i wskazałam na husky'ego. - Będę mogła go jakoś nazwać dopóki nie znajdziemy właściciela?
     - Tak, a jutro porozwieszam plakaty. Możliwe, że uciekł – przyznał i jeszcze raz przyjrzał się łapce lekko się krzywiąc co oznaczało, że nie jest za dobrze. - A jak chcesz go nazwać? - zapytał zaciekawiony. Zastanowiłam się chwilę i spoglądnęłam na niego.
     - Dover.

     - Ładnie – potwierdził i uśmiechnął się jakby o czymś myślał. - Dover – powtórzył i zaniósł mojego nowego przyjaciela na tyły pomieszczenia, gdzie robili wszystkie zabiegi. - Urocze.
~*~
     No to jest już pierwszy rozdział "Attente". Mam nadzieję, że opowiadanie przypadnie wam do gustu. Postanowiłam je napisać, ponieważ wszystkie dotychczasowe opowiadania piszę strasznie na szybko, pod wpływem stresu itp. Chciałam, żeby to było inne dopracowane, z każdym szczegółem, żeby było coraz lepiej. 
Attente Chartier

piątek, 2 maja 2014

Prolog

      Opowiem wam historię, która nie ma nic wspólnego z wielką szczęśliwą historią miłosną. Sama dokładnie nie wiem jak to nazwać. Moje życie od zawsze nie było łatwe. Parę głupich sytuacji, niewyjaśnionych zdarzeń doprowadziło mnie, aż tutaj. Do małej miejscowości nad morzem, gdzie pochmurne niebo jest codziennością. Nieważne jak daleko będę - wspomnienia wracają, a ja znowu muszę się z nimi zmierzyć...